Maj wypełniony pracą płynnie zmienił się w czerwiec. Zanim zaczęłam jakiekolwiek podsumowania było już za późno na publikację. Uznałam, że zgrabniej będzie połączyć te dwa miesiące, wybrać z nich to co najlepsze i podzielić się kilkoma wspomnieniami i dużą porcją dobrych poleceń na początku lipca. Jak przystało na miękkie lądowanie będzie też bardzo satysfakcjonująca wełniana historia z happy endem. Tym razem o kardiganie, z którego jestem niezwykle dumna. Ale o tym jak zawsze na samym końcu!
TO BYŁ MAJ
Zacznijmy od kilku obiecanych wspomnień. Zapraszam na krótką wycieczkę. Pojedziemy kolejką DART na południowe przedmieścia Dublina, wsiądziemy na ostatniej stacji. 20 minut w pociągu miejskim wystarczy, abyśmy znalazły się na mikro wakacjach.
Myślę, że Greystones zauroczyłoby Was tak jak mnie. Są tu piękne piaszczyste plaże kilka minut spacerem od stacji kolejowej. Małe domki, urocze uliczki i przede wszystkim świetne restauracje. Bo tak naprawdę przybyłam do Greystones aby zjeść lunch w Happy Pear.
Happy Pear to nie tylko restauracja i sklepik, ale całe przedsięwzięcie, które miało swój początek kilkanaście lat temu, gdy bracia Steve and Dave byli jeszcze młodzi. Zamarzyli o wegetariańskiej rewolucji i zdrowej, prostej kuchni, którą pokochaliby by Irlandczycy. Udało się!
Gdyby nie telewizja i moja teściowa, ja do dziś pewnie nie miałabym pojęcia o tym wspaniałym miejscu oraz całej gamie produktów pod szyldem Happy Pear, które mogę kupić nawet w pobliskim markecie SuperValue. Moje życie byłoby uboższe o wiele warzywnych smaków, a ja przechodziłabym obok uśmiechniętej gruszki obojętna, nie wiedząc do tracę. W takich momentach, aż boję się pomyśleć ile szans mijam na codzień tylko dlatego, że o czymś nie wiem. Zapewne nigdy się nie dowiem, ale przynajmniej ta jedna została dobrze wykorzystana.
Wracając do Happy Pear, do którego na pewno jeszcze wrócę, napiszę tylko, że było przesmacznie, pozytywnie i w ogóle fajnie. Kocham nie tylko jeść, ale doświadczać spełnionych marzeń, choćby o cudzych. Nadal nie jestem na etapie jakichkolwiek planów, aby przejść na wegetarianizm, ale muszę przyznać, że wigor, werwa i niewymuszona radość w postaci uśmiechniętej gruszy wymalowanej na domku w Greystones miały swój nieodparty urok. Będę eksplorować temat, a Was zachęcam, aby przy okazji wycieczki do Dublina wpisać na listę także wizytę w Greystones. Happy Pear to tylko jeden z wielu powodów, aby spędzić przyjemne chwile nad irlandzkim morzem w tej urokliwej mieścinie.
PODKASTY
Maj i czerwiec to także spacery. Dobra pogoda, która jak na tutejsze warunki była nawet wspaniała. Ogrom ciepłych (18 stopni na plusie) i słonecznych dni sprawił, że słuchałam sporo podkastów. Sporo jak na moje standardy, ponieważ słucham głównie spacerując w samotności.
Polecę Wam parę odcinków oraz jeden podkast, który moim zdaniem możecie przesłuchać w całości. Zwłaszcza, jeśli lubicie czytać książki. A zgaduję, że lubicie.
Znów wracam do rozmów Żurnalisty.
Pisałam już o tym podkaście nie raz. Nadal wybieram odcinki zależnie od rozmówcy i nadal nie polubiłam prowadzącego. Nie szkodzi. Goście robią robotę, a podkast, daje czas i przestrzeń aby ich lepiej poznać. Tym razem polecam dwie, skrajnie różne rozmowy.
MICHAŁ RUSINEK (24.02.2023)
Tę dzięki której naprawdę polubiłam Michała Rusinka. Zawsze miałam poczucie dystansu i rezerwy z jego strony, jakiejś nieprzyjemnej “oficjalności”, która mnie zniechęcała. Myliłam się! Okazuje się, że ma on wspaniałe ironiczne poczucie humoru. Opowiadając o tym dał mi do myślenia w kontekście własnego poczucia humoru. Wyborne, a to tylko wisienka na torcie tej rozmowy.
SŁAWOMIR (16.04.2023)
I skrajnie inna postać, czyli niejaki Sławomir. Nawet jak nie znacie Sławomira, to zapewne choć trochę znacie, albo rozpoznałybyście tego pana z wąsikiem i żoną Kajrą na plakacie, w reklamie, sylwestrze, albo innej mało wysublimowanej biesiadzie. Napiszę szczerze - spodziewałam się rozmowy z przebiegłym twórcą, który wciela się w rolę Sławomira. Usłyszałam rozmowę, które mnie zdezorientowała i zaskoczyła. Czy pokazała Sławomira w skrajnie innym świetle niż to standardowe rzucane przez disco reflektory? Nie do końca. Na plus dużo ciekawych wątków odnośnie mechanizmów działających w świecie rozrywki. Dają do myślenia. Jakbym miała polecić tylko jedną rozmową z tych dwóch rozmów to jednak zdecydowanie z Michałem Rusinkiem, ale tutaj też było kilka ciekawych wątków.
“Literatura przepiękna” czyli polecenie podkastu o książkach.
“Literatura przepiękna” Katarzyny Witkiewicz to podkast, który poznałam dzięki instagramowi. Przyznam szczerze - zajęło mi chwilę, aby posłuchać pierwszego odcinka (i nie zaczęłam tak naprawdę od pierwszego). Ale jak już posłuchałam, to zakochałam się w tym podkaście! Przede wszystkim dlatego, że jest prowadzony przez literaturoznawczynię, która o książkach opowiada inteligentnie, fachowo i z czułością. I choć jak na ironię, mamy zupełnie inne upodobania literackie, to jednak uwielbiam jej opowieści.
Każdy odcinek to duża dawka wiedzy o książce, autorze, literaturze oraz inteligentne pytania wokół tematów książkowych, które tak bardzo rezonują z moim życiem, że aż nie mogę się nadziwić, jak to jest możliwe. Słuchając Katarzyny mam wrażenie, że wszystko to co dzieje się w moim życiu ma swoje odbicie w literaturze. Czy to nie piękne? I fascynujące zarazem!
Tak jak napisałam we wstępie - polecam Wam wszystkie odcinki tego podkastu. Trwają między 15, a 30 minutami, więc są idealne na krótki spacer. Katarzyna ma przyjemny głos, opowiada o książkach konkretnie, ale wiedza jest tu opakowana w piękne historie i trafne pytania. Jest spora szansa, że będzie to mój pierwszy podkast, który przesłucham w całości!
Napiszę jeszcze krótko o trzech konkretnych odcinkach, których słuchałam ostatnio. Dlaczego akurat te? Każdy z nich mnie do czegoś zainspirował. Dwa do dłuższych rozmyślań, które (mam nadzieję) zaowocują blogowymi tekstami, a ten o “Czarodziejskiej górze”(#1. z 4.09.2022) zachęcił mnie do przeczytania książki Thomasa Manna, który jak się okazało mieszkał w Monachium. Miasto przez 7 lat mojego pobytu tam nie dało ani razu znać o tym fakcie, co tylko potwierdza, jego ignorancję.
“Dzień wyzwolenia: George’a Saundersa | #26. Literatura piękna obca (14.04.2024)
Czytałam inne opowiadania G. Saundersa ****i wiem, że to nie do końca mój klimat, ale ten odcinek wyjaśnił mi dlaczego i czego mogłabym szukać, jeśli kiedyś sięgnę po “Lincolna z Bardo”, który jest na mojej liście. Za to ostatnie pytanie, którym Katarzyna kończy ten odcinek dosłownie przeszyło mnie dreszczem, bo tak bardzo jest dla mnie aktualne. Polecam!
“Matka odchodzi” Tadeusza Różewicza | #29. Literatura polska (15.07.2024)
O tym odcinku napiszę w osobnym wpisie blogowym. Był dla mnie bardzo ważny, bo słuchałam go dokładnie w momencie, gdy temat śmierci mojej mamy znów wrócił do mnie po latach w terapii. Przypadek? Skądże. To prawdziwa magia.
PODKAST W ZWIĄZKU Z ŻYCIEM
Skoro jestem przy poleceniach podkastowych, to muszę polecić Wam też dwa ostatnie odcinku W związku z życiem. Tymi odcinkami radośnie wkraczam w wakacyjną przerwę, ale myślę, że nie należy odkładać słuchania na kiedyśtam. Mogłyby Wam umknąć, a to naprawdę ciekawe rozmowy z psychoterapeutką. Nie przegapcie!
Odcinek 114. Granice (w) wolności.
Nie umiem jednym zgrabnym zdaniem oddać, ja soczysty jest to odcinek. Niestety, mam wrażenie, że gdzieś się zgubił, przez brak mocnego tytułu. A szkoda, bo uważam, że jest w nim naprawdę dużo psychoterapeutycznej wiedzy połączonej z oddechem, który w dzisiejszym świecie uporczywej, wszechobecnej edukacji jest nam bardzo potrzebny. To odcinek, w którym z psychoterapeutką rozmawiamy po co nam są granice. Wyszłyśmy od tych stawianych naszym dzieciom podczas wychowania, ale to tylko punkt startowy do głębszej rozmowy o granicach, ograniczeniach i naszej ogromnej potrzebie wolności.
To wspaniały odcinek o emigracji z punktu widzenia socjologicznych teorii, psychoterapeutycznej wiedzy i doświadczenia. Lepiej bym tych ostatnich 9 lat emigracji nie opowiedziała, niż w tej rozmowie z Agnieszką Pacygą - Łebek, którą poznałam przecież w Monachium na warsztatach dla emigrantek. Piękna, momentami bardzo zabawna rozmowa. Do przesłuchania koniecznie!
KSIĄŻKI
Maj i czerwiec czytelniczo były u mnie (długo szukałam odpowiedniego słowa, aby nie dowalać sobie, a jednak oddać stan rzeczy) luźne. Czytałam mało i rzadko, a im mniej i rzadziej czytam, tym trudniej jest mi wrócić do czytania. Nie wiem, czy znasz to uczucie? Z jednej strony chętnie sięgnęłabym po dobrą książkę bo brakuje mi czytania, ale nie czytam, bo nie mam co. Paradoks, bo i półka ugina się od nieprzeczytanych książek i biblioteka jest pełna i kusi i lista poleceń pęka w szwach. Ale i tak nie czytam, bo nie umiem nic wybrać, na nic się zdecydować. Niby mam ochotę czytać, ale tak naprawdę nie mam. Może to klasyczny czytelniczy kryzys?
W maju nie było jeszcze źle, bo miałam pod ręką “Opowiadania mistrzów o kobiecie”, po które tak naprawdę sięgnęłam ze względu na nasz klub książkowy. To był idealny wybór na ten czas! O książce napisałam więcej w recenzji opowiadań o kobiecie.
Gdy skończyłam czytać tę książkę zupełnie straciłam rozpęd i dopadł mnie opisany kryzys. W końcu przełamałam go pod koniec czerwca sięgając po “Czarodziejską górę” Thomasa Manna. Czytam tę książkę powoli, ale regularnie i mam ochotę doczytać do końca (choć to lektura piekielnie długa, ale póki co zaskakująco przyjemna). Czy skończę? Obiecuję dać znać w kolejnym miękkim lądowaniu.
MOJA KSIĄŻKA
Być może straciłam rozpęd w czytaniu, bo więcej piszę?
To już nie sekret, że w końcu zaczęłam pracować nad moją pierwszą książką. Trzymajcie kciuki, bo ten projekt jest ze mną w fazie zalążkowej od tak długiego czasu, że naprawdę dał mi ultimatum. Poczułam, że albo niedługo wyjdzie poza sferę marzeń i planów, ale poszuka sobie innej autorki. Będzie to powieść, a być może nawet trzy części. Narazie jestem w fazie planowania i wypisywania luźno wszystkich pomysłów, które pracują już od dawna w podświadomości. Idzie nieźle, zaczyna nabierać kształtów.
Stay tuned.
NA DRUTACH czyli… MIĘKKIE LĄDOWANIE
Czas na miękkie lądowanie! Maj i czerwiec były turbo owocne!
Dokładnie 8 maja zaczęłam robić na drutach kardigan. Skończyłam pod koniec czerwca z gotowym kardiganem, który był niezwykle pracochłonnym, ale mega satysfakcjonującym projektem. Efekty przeszły moje oczekiwania.
Wszystko zaczęło się od tego, że kupiłam warsztaty u Weroniki z Handmade State of Mind. Tak naprawdę w tym projekcie interesowało mnie, aby nauczyć się robić dodawaną plisę z dziurkami na guziki i ścieg z ażurami. Poza tym - sam wzór podobał mi się, ale umiarkowanie. To nie było tak, że musiałam mieć taki kardigan. Ale rok temu brałam udział w podobnych warsztatach u Weroniki, też z kardiganem (ale prostszym) dziękiktórym bardzo dużo się nauczyłam. Podobało mi się to i chciałam to powtórzyć. Weronika świetnie tłumaczy, a jej wzory oznaczone jako masterclass, są naprawdę rozpisane krok po kroku z pełnymi filmami instruktażowymi. Przyznam szczerze, że dzięki temu najwięcej się uczę i zbliżam do robienia rzeczy ze zwykłych wzorów (co mnie jeszcze ciągle stresuje i przeraża).
Ten kardigan był pełen wyzwań nie tylko ze względu na wspomniany ścieg ażurowy czy plisę z guzikami, ale także przez nową dla mnie konstrukcję, czytanie schematów i ogromną liczbę oczek lewych (za którymi, jak możesz się domyślić nie przepadam).
Jednak sam wzór bardzo mnie wciągnął. Być może nawet przez to tak mało czytałam, bo każdą wolną chwilę poświęcałam na robienie na drutach.
Masterclass okazał się być tak dobrze rozpisany i sfilmowany, że udało mi się wszystko wykonać bez większych problemów (nawet przy zupełnie nowych technikach), a przyznam, że na początku miałam wątpliwości czy podołam.
Po drodze, zmęczona robieniem oczek lewych i zdeterminowana, aby robić je sprawniej, nauczyłam się robić oczka lewe metodą norweską. Było to bardzo odświeżające i pokazało mi czarno na białym, jak bardzo robienie na drutach potrafi metaforycznie odzwierciedlać większość życiowych sytuacji. W tym wypadku faktycznie mogę powiedzieć, że coś, co mnie frustrowało doprowadziło do nauki czegoś zupełnie nowego i zmiany techniki. Klasyczne “co cię nie zabije, to cię wzmocni”! Wspaniałe, rozwojowe i aż chciałabym móc napisać, że tak jest też w moim życiu, ale niestety, w jakiś magiczny sposób tylko robienie na drutach daje mi przestrzeń, w której potrafię odłożyć upór i zaciętość na bok i podążam wiedziona czystą ciekawością. Próbuję, uczę się i daje mi to ogromną satysfakcję. Jak to mówią - liczy się droga, nie efekt i w drutach faktycznie mogę się pod tym podpisać. Oczywiście, że chciałabym tak umieć w innych sytuacjach, ale nie potrafię. Tym bardziej doceniam, że już prawie 2 lata mam przy sobie druty, wełny i to ciągle sprawia mi tyle radości i daje ogrom satysfakcji.
O projekcie na kardigan Gossip od Handmade State of Mind mogłabym pisać jeszcze długo, ale może kiedyś napiszę recenzję tego wzoru. Dodam tylko, że jeszcze nigdy nic na moim Instagramie nie wywołało tak wielkiego entuzjazmu i tylu pozytywnych komentarzy jak zdjęcie tego kardiganu. Zadziwia mnie to i daje do myślenia. Choć przyznam, kardigan wyszedł piękny i jest bardzo fotogeniczny, ale nadal uważam, że podkast to dużo większe osiągnięcie!
Kardigan nie dość, że jest piękny i pasuje idealnie, a do tego jest bardzo miękki i grzeje. Ideał! Oczywiście z bliska, zwłaszcza na lewej stronie widać sporo niedoskonałości, ale to mikro detale, które nie wpływają na całość.
Ten projekt przypomniał mi jak kocham robić na drutach. No i dzięki niemu uświadomiłam sobie, że pierwszy raz w życiu nie jestem zdana na łaskę i niełaskę firm odzieżowych w poszukiwaniu kardiganu z dobrym składem, twarzowym kolorem i rozmieszczeniem guzików, który bez problemu zapina mi się na biuście.
I znów chciałoby się napisać, ze druty to życie… Bo przecież czarno na białym widać, że czasem zamiast czekać, aż ktoś stworzy coś idealnego dla mnie, mogę sama nauczyć się to tworzyć. Nie wiem, czy ta metafora jest uniwersalna, ale napewno dotyczy ubrań z wełny. Jak zawsze - namawiam, aby spróbować!
Tym wspaniałym akcentem kończę to miękkie lądowanie.
Wskakuję w lipiec z takim sobie nastrojem, bo jednak przed nami wakacje od szkoły, a to totalnie rozbija wszelką rutynę, dzięki której mam czas i przestrzeń dla siebie i swoich projektów. Staram się jednak cieszyć tą przerwą i czasem z moją córką.
Planuję czytać “Czarodziejską górę”, a na druty wrzuciłam już nowy projekt. Poza tym nie mogę się doczekać wizyty w Polsce, spotkań z rodziną i przyjaciółmi i “Męskiego grania” w Poznaniu. Zapewne spotkamy się w kolejnym miękkim lądowaniu na początku września, choć jeśli bywasz na Instagramie, to możemy być w bardziej regularnym kontakcie!
Tymczasem życzę Ci dobrych wakacji, konstruktywnego lenistwa, słońca, wody lub tego, na co najbardziej czekasz latem. Niech się dzieje dobrze!
Zostaw Komentarz