TEN O TĘCZY

with Brak komentarzy

Jest niedzielny poranek. Świeci słońce, a ja jestem jeszcze przed śniadaniem.

Przeczytałam właśnie emaila od znajomej. Siedzi w szpitalu ze swoją córeczką. Chciałam jej napisać, że wszystko będzie dobrze, ale to banalne... Tak pomyślałam, więc napisałam tylko, że ściskam. Wysłałam maila i poczułam, że chciałabym się z nią podzielić czymś specjalnym. 

TĘCZĄ. 

Ta znajoma to twarda sztuka. Kobieta zaprawiona w boju. Wie jak przekuwać przeciwności losu w sukcesy. Doświadczyła wiele takich cyklów. Więc pomyślałam, że nie potrzebuje wsparcia. Bo przecież wie, że będzie dobrze…

Sama przeszłam przez wiele zmian.

Takich jak nagła choroba i śmierć mamy. Przeprowadzka do innego kraju. Narodziny dziecka. Zwolnienie z pracy. Zwolnienie męża z pracy.

I czytając te zdania jedno po drugim można by odnieść wrażenie, że było, minęło. Jest OK. Wiadomo, życie idzie do przodu. Skupiam się na tym co tu i teraz.

Tak. Ale…

W każdym z tych zdań jest zaklęta historia. Utkana z dni dłużących się w nieskończoność. Z trudnych emocji, takich jak gniew, zwątpienie, irytacja. Z wielu wypłakanych łez i tych, które rozsadzały zatoki, bo wstydziałam się płakać przy innych. Z pytań – dlaczego nas to spotkało? Ze wstydu. Z wielu godzin w podróży, które kosztowały dużo energii. Z nieprzespanych nocy, które wpływały na dni pełne poddenerwowania.

Ostatecznie wszystko jest OK.

Po roku, po dwóch latach. Jak to mówią... "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło." "Do wesela się zagoi." "Co Cię nie zabije to cię wzmocni."

"Czas leczy rany." Tak, ale tylko pod warunkiem, że z czasem pójdzie się na terpię.

Znasz to przecież. I moja znajoma też o tym wie. To bardzo mądra kobieta.

Ja też. Ostatecznie wszystko jest ok. Dziś. Ale nie wiem przecież jak będzie jutro. Bo póki życie trwa, a piłka w grze, zawsze można znów dostać nią w głowę.

Co to ma wspólnego z moją znajomą, która siedzi teraz w szpitalu ze swoją córeczką?

To, że chciałam jej wysłać coś takiego, co w tym momencie sprawiłoby uśmiech na jej twarzy. Bo tylko tyle mogę zrobić. Bo bycie z kimś w trudnym momencie jest ważne. Dla tego kogoś przede wszystkim. Gdy zmiana się dzieje, a grunt pod nogami niepewny. Gdy to, co nowe jest nieznane, po mimo wszystko niepewne. W oddali, zamazane, wydaje się tylko majaczyć na horyzoncie. Wtedy tak bardzo chcemy zobaczyć coś bezpiecznego. Choćby na chwilę.

Nawet jeśli wiemy, że wszystko będzie OK.

Pamiętam, jak przebywając w samym środku zmiany, będąc w złych emocjach, tak bardzo potrzebowałam kogoś, kto by przy mnie był. Moi znajomi byli daleko. Nie mieli złej woli. Pewnie nie chcieli mówić banałów. Uznali, że skoro nie mogą mi pomóc, to będą milczeć. No bo co tu powiedzieć? A ja myślałam, że o mnie zapomnieli.

Czasem nic się nie da zrobić w danym momencie. Gdy coś się zmienia gwałtownie, to są chwile gdy trzeba czekać cierpliwie. Gdy zmiany się dzieją. I wtedy to czekanie tak bardzo się dłuży. Im bardziej się dłuży, tym bardziej boli.

Dlatego pomyślałam, że napiszę ten tekst.

I zamieszczę w nim tęczę. W sumie tęcza występuje tu w głównej roli. Moje słowa to tylko didaskalia.

Tęcza

 

Zobaczyłam tę tęczę dwa dni temu na niebie.

I oniemiałam z wrażenia. Chciałam ją zatrzymać na zawsze. Więc pobiegłam po aparat. Był rozładowany. Wyciągnęłam telefon. Zrobiłam zdjęcie. A teraz dzielę się tą tęczą z tobą.

Tęcza wyrosła nagle. Tuż po wielkiej burzy, po gwałtownym deszczu. Wyglądała tak pięknie i wyraźnie na szarym niebie, które jeszcze przed sekundą nie dawało żadnej nadziej na cokolwiek innego niż ulewa. Ta tęcza stanowi symboliczny dowód na to, że z tych gwałtownych, złych, ciemnych momentów w życiu może pojawić się coś pięknego. Zadziwiającego. Kolorowego. Jeśli pojawi się trochę słońca. Odrobinę. Bo z tego co wiem, nie ma tęczy bez słońca 😉

Szczerze mówiąc nie zauważyłabym tej tęczy.

Padał deszcz. Siedziałam przy komputerze i wystukiwałam tekst. Byłam pochłonięta pracą. Nagle do pokoju wszedł mój mąż i zapytał, czy widzę jaka jest pogoda. Burknęłam na niego, żeby mi nie przeszkadzał, a potem spojrzałam w stronę okna. I nagle zobaczyłam tę tęczę.

Obserwowałam ją stojąc na balkonie. Z drugiego piętra widziałam ludzi biegnących przed siebie, uciekających przed niesprzyjającą pogodą, przed ulewą, która jeszcze przed chwilą zmoczyła ich do suchej nitki. Pewnie byli źli. Pewnie byli skupieni na tym, żeby szybko znaleźć schronienie. Pewnie mieli swój mały plan awaryjny. I pewnie mogli pominąć tęczę rozpościerającą się nad ich głowami.

A przecież ta tęcza jest dla każdego. Wystarczy podnieść głowę do góry. Wystarczy ją zobaczyć.

Może jesteś teraz w trudnym momencie, w samym środku zmiany?

Posyłam ci tę tęczę. Możesz wpatrywać się w nią. W chwilach, gdy myślisz, że to wszystko bez sensu. W chwilach, gdy pytasz dlaczego. Możesz z nią zrobić co chcesz.

Jeśli znasz kogoś, kto tej tęczy może teraz potrzebować, to prześlij ją. Wyślij ten tekst. Link. Powiedz to własnymi słowami.

I na koniec zapewniam cię, że nie ma takiej burzy, po której nie pojawiłaby się tęcza.

Wiem to na pewno. W Irlandii widziałam dziesiątki tęcz. 

 

Napisałam ten tekst 3 lipca 2016. Pojawił się na moim pierwszym blogu, który wtedy pisałam pod pseudonimem. Nadal bardzo go lubię, dlatego postanowiłam go tu zamieścić. Wtedy nie miałam pojęcia, jak potoczy się moje życie. Dziś też nie znam przyszłości. Ale doświadczyłam wielu burz i wielu wspaniałych "tęcz". Jedną z nich jest fakt, że po prawie ośmiu latach wróciłam w to samo miejsce, w którym wtedy mieszkałam i z radością i dumą, pod własnym imieniem i nazwiskiem znów mam ochotę pisać i publikować. 

Zostaw Komentarz